sala kinowa

Król Lew – nowy smak dzieciństwa czy odgrzewany kotlet?

Nie mogłam nie iść na tę bajkę do kina. Chociaż szłam z ogromną obawą. Bo „Król Lew” jest dla mnie szczególny. Dawno, dawno temu, kiedy nie można było oglądać filmów na żądanie w Internecie, a kasety VHS targały się w kiepskich magnetowidach „Król Lew” był moją ulubioną bajką. Jedną z nielicznych, które miałam w swojej kolekcji kaset. Oglądaną w kółko. Znaną na pamięć – scena po scenie, słowo po słowie. To był inny, magiczny, kolorowy i pięknie przedstawiony świat. Ciekawszy od tego z TVP-owskich dobranocek.

To dlatego do kina szłam z ciekawością i obawą zarazem. Widziałam trailery ze świetną, niemal filmową grafiką. Podejrzewałam, że to będzie ciekawy obraz, ale… jednak dotykamy tutaj jakiejś świętości. Magicznego czasu, wspomnień, emocji, które wciąż potrafią odżyć po latach. To tak, jak ze spotkaniem z najlepszą przyjaciółką z dzieciństwa. Nie wiesz czy przegadacie ze sobą całą noc, czy zapadnie krępująca cisza.

Król Lew

Czy ktoś z was w ogóle nie oglądał „Króla Lwa”? Nawet pierwszej jego części? Lojalnie uprzedzam – mogę spojlować. Ale siłą rzeczy nie da się mówić o tej produkcji bez porównania jej z pierwowzorem.

Fabuła jest prosta – to przygody młodego dziedzica tronu, Simby, syna Mufasy. Simba jest niesfornym i zbyt pewnym siebie lwiątkiem, przez co pakuje się w kłopoty. Dramatyczne wydarzenia z jego życia zmuszają go do opuszczenia Lwiej Ziemi, życia na wygnaniu, dorośnięcia i zweryfikowania swojej życiowej postawy. Fabuła nie odbiega od pierwowzoru. To ta sama historia.

Oprawa graficzna, muzyka i dubbing

Afrykański krajobraz od pierwszych sekund bardziej przypominał mi scenerię dokumentu przyrodniczego, niż rysunkowej bajki. Niesamowita grafika. Widziałam niemal realistyczne krajobrazy, zwierzęta i momentami miałam wrażenie, że za chwilę usłyszę głos Krystyny Czubówny opowiadającej o życiu na sawannie.

Zresztą, zobaczcie trajler:

W wersji 3D obraz był jeszcze ciekawszy.

Wahałam się czy oglądać „Króla Lwa” w oryginalnej wersji językowej czy z polskim dubbingiem. Wygrała ta druga opcja. W końcu tak zapamiętałam tę bajkę z dzieciństwa – po polsku – i nie wyobrażałam sobie, żeby do niej wrócić po latach inaczej. Poza tym, uważam, że polski dubbing w bajkach sprawdza się dobrze . Miałam jednak swoje obawy – w końcu głosy prawie wszystkich postaci były podkładane przez zupełnie inne osoby niż w bajce z lat 90 tych. Poza dobrze znanym głosem Wiktora Zborowskiego jako Mufasy. Ok, rozumiem, że siłą rzeczy głos dziecięcego Simby czy Nali musi się różnić. Ale reszty? Sama myśl o tym, że Timon mógłby przemawiać głosem innym niż głos Krzysztofa Tyńca budził moje głębokie oburzenie.

Moje obawy nie okazały się do końca słuszne. W dobrze znanej historii nowa grafika i nowe głosy nadały dobrze znanym postaciom zupełnie nową osobowość. Ze starymi cechami, ale nieco innym rysem. Byłam zauroczona nowym Timonem (Maciej Stuhr) i spodobał mi się nowy Pumba ( Michał Piela – chociaż przez mniej więcej połowę filmu, byłam przekonana, że głos Pumby, to głos Jerzego Stuhra. Co się okazuje, po przedyskutowaniu sprawy z innymi osobami – nie byłam odosobniona w moim odczuciu). Nie zostałam natomiast fanką nowego Skazy (Artur Żmijewski).

Niemniej jednak, niewykluczone, że wrócę do kina, żeby obejrzeć oryginalną wersję. Jestem jej po prostu ciekawa. Nadto, od kilku dni cały czas chodzi za mną muzyka z anglojęzycznej wersji.

Lepsze i gorsze momenty nowego „Króla Lwa”

Tak, jak w przypadku postaci, tak i w ogóle, nowa produkcja miała lepsze i gorsze momenty. Brakowało niektórych dialogów, do których byłam przywiązana. Realistyczna grafika nie pozwalała na zastosowanie ciekawych i ujmujących efektów przerysowanej rzeczywistości, które pojawiały się w pierwszej wersji. Chociaż, tak naprawdę, trudno to uznać za wadę – to po prostu inna estetyka, inna bajka.

Nowy „Król Lew” wniósł kilka nowych i ciekawych smaczków do świata Lwiej Ziemi. Na przykład wątek niespełnionej miłości, który pozostał nie bez wpływu na konflikt na szczytach władzy. To też kilka świeżych i błyskotliwych fraz, które spokojnie mogłyby wejść do codziennego języka.

„Król Lew” – Oczekiwania vs rzeczywistość

Tak jak pisałam, do kina szłam raczej z ciekawością i obawą, niż z oczekiwaniami. Czasami świętości takie, jak ukochana bajka z dzieciństwa lepiej jest zostawić w spokoju. Wiedziałam, że to ta sama historia. Myślałam, że to również identyczne dialogi. Spodziewałam się trochę takiego odgrzewanego kotleta podanego na ładnym talerzu.

Z kina wyszłam pozytywnie zaskoczona. To rzeczywiście ta sama historia, ale inna bajka. Inny przepis, na tego samego kotleta. I myślę, że na „Króla Lwa” warto iść właśnie z takim nastawieniem. Z ciekawością dziecka, a nie oczekiwaniami dorosłego człowieka, który musi dokonać porównań i wystawić ocenę. Bajka z lat 90 tych i bajka z 2019 roku to po prostu dwie różne bajki opowiadające tą samą historię.

Po co?

Bardzo dużo osób zadaje sobie pytanie – po co odgrzebywać stare scenariusze? Odpowiedzią często są pieniądze. Bo jest duża szansa na to, że sprawdzony tytuł przyciągnie do kina jego fascynatów sprzed lat.

Ale nie sprowadzając wszystkiego do kwestii finansowych – cieszę się, że ten film powstał. Cieszę się, że przypomniał mi emocje z dzieciństwa i pokazał, jak bardzo od tego czasu technika i możliwości poszły do przodu. Jestem niezmiernie ciekawa, czy ta nowa wersja „Króla Lwa” jest w stanie porwać dzisiejszych kilkulatków. W końcu, nie oszukujmy się, mają oni dzisiaj znacznie większy wybór niż nasze pokolenie.

Dla kogo „Król Lew” był bajką dzieciństwa? Kto oglądał nową wersję i jak wrażenia ? Kto dopiero planuje obejrzeć?

P.S. Tak, oczywiście, że w nowej wersji też płakałam przy śmierci Mufasy…

4 Replies to “Król Lew – nowy smak dzieciństwa czy odgrzewany kotlet?”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *